Wesele

Wesele

Najlepszą okazją do wytańczenia się było wesele. Zabawy weselne odbywały się w domu panny młodej lub w karczmie, a czasami w jakiejś większej izbie na wsi. W przeddzień wesela obowiązkowo bawiono się u „swaszki”. Na Rzeszowszczyźnie nie swat, a „swaszka” kojarzyła małżeństwa. Przychodził do niej orszak weselny – drużbowie, drużki, państwo młodzi i „prosace” (ci, którzy zapraszali na wesele). Do tańca zachęcała swaszka. Pierwszeństwo mieli „prosace”. Swaszka tańczyła po kolei z każdym z nich wkoło izby i oddawała jednego pannie młodej, drugiego starszej drużce i tak dalej, a sama tańczyła ze starszym drużbą. Po tym wprowadzeniu rozpoczynał się ogólny taniec. Przychodzili na tańce do swaszki i nie proszeni goście. Nikt nie odważyłby się sam wejść do izby i stanąć przed muzyką do tańca, byłaby to zniewaga dla tego domu i niehonor dla przybyłego. W tamtych czasach o honor bardzo dbano. Wszyscy musieli uszanować ówczesne zwyczaje. Swaszka wyciągała do tańca ze wszystkich kątów najpierw chłopców, a potem dziewczęta. Oczywiście należało się opierać, bo tak nakazywał zwyczaj. Nieraz tancerz siłą zostawał wepchnięty do izby, a było przy tym dużo śmiechu, gdy po drodze czepiał się nalepy, drzwi, pieca czy tragarza. Czasami drzwi nie wytrzymywały w zawiasach szamotaniny. Jak wspomniano poprzednio, najpierw swaszka tańczyła z nim dokoła izby, potem pytała, z którą dziewczyną chce tańczyć. Tancerka z kolei też się opierała wbrew szczerym chęciom. I tak zapełniała się izba. Każdy musiał trzymać się swojego miejsca w kole, żeby kolejno podchodzić do muzyki i płacić za granie. Nazywało się to „do przodu”. Nie wolno było mijać jeden drugiego, albo zabrać komuś tancerkę, bo bitka byłaby wtedy gotowa. Wielkim wstydem było dla dziewczyny, jeżeli tancerz nie poszedł z nią do przodu, mówiono wtedy „postawił ją”. Często, jeżeli chłopak był biedny, dziewczyna wsuwała mu pieniądze do kieszeni, aby mógł zapłacić do basów. Tancerz idąc z partnerką do przodu, śpiewał:

Tancerz idąc z partnerką do przodu, śpiewał: 

Hulom jo se, hulom, póki swojej ni mom,
jak swoje dostane, huloć poprzestane

albo: 

Hulom jo se, hulom, nie za swoje grosze,
jeno mi dziewczyna dodaje po trosze.

lub jeszcze inaczej: 

Hulom jo se, hulom, biedny chłopaczyna,
jak pieniędzy ni mom, daje mi dziewczyna.

Tancerka nie mogła odmówić tańca, bo byłoby to zniewagą dla tancerza. W izbie było ciasno, więc ci co się nie zmieścili, zaglądali przez okna i drzwi. Zabawa u swaszczyny trwała do rana, zawsze ktoś pilnował porządku i kierował zabawą. Mógł to być starszy drużba (tak jak na weselu). W dniu ślubu tańce odbywały się między śniadaniem a tak zwaną „klepą” (obiadem). Bawili się przeważnie młodzi, a dopiero po obiedzie ruszała do tańca starszyzna.

Starszy drużba zamawiał u muzyki chodzonego. Goście weselni formowali korowód par dokoła izby. Gdy pary były ustawione, przodownik intonował śpiew i rozpoczynał taniec. Tańcząc wszystkie pary śpiewały. Po chodzonym następował gospodarski sztajerek z przyśpiewkami. Po kolei każda para zatrzymywała się przed muzyką, tancerz „zakładał do basów”, śpiewał przyśpiewkę i wszyscy tańczyli raz wkoło izby: 

Oj, a kto tu tańcuje, a jo sie oto pytom
A tańcuje tu Kuba ze swojom kobitą

A kto tu tańcuje, to same łącanie,
bo se powiesali copecki na ścianie

Jak se powiesali – to se pozdejmujom
Jak se z kobitkami dobrze potańcują.

Wy tańczycie z moją, a jo bede z waszom,
bo sie opasała dokoła kiełbasą.

Dalej szły różne polki, potem oberek – wtedy przyłączała się młodzież. Różny był zwyczaj zapraszania do tańca, starsi gospodarze podchodzili do tancerek, schylali się nisko i wykonywali gest objęcia oburącz za nogi,młodzi po prostu wyciągali z grupy dziewczęta za rękę i mówili „chodź”, a jeżeli któryś miał swoją wybraną dziewczynę, to tylko machał do niej ręką po rzeszowsku, a ona wstawała z ławy, następnie podchodzili do siebie i tańczyli. Podczas zabawy na weselu (a często i na zabawie w karczmie) marszałek albo starszy swat prowadził taniec męski za kołem. Wywoływał więc po kolei tancerzy „Jasiek. Józek, Stasiek, Franek, szwagier, kum tu do mnie”, albo podchodził do każdego mężczyzny, dotykał jego ramienia i w ten sposób dawał mu znać, że ma iść za nim po linii koła. Chodzili marszem, śpiewali, gestykulowali, przytupywali, klaskali w ręce i wypatrywali sobie tancerki do dalszego tańca parami.

Innym zwyczajem tanecznym na weselu był taniec z kołaczem i rózgami. W drugim dniu wesela starszy i „podstarszy” swat wynosili z komory kołacze na środek izby i trzymając je nad głową tańczyli z nimi. Goście weselni starali się zerwać jakąś ozdobę z przystrojonego kołacza. Swaszka chciała kołacz pokroić, więc zaczynało się droczenie. Starsza drużka i „podstarsza” zatrzymywały tańczących, wiążąc im nogi chusteczkami, w końcu obezwładnieni siadali na podłodze, udając chorych. Przychodził znachor, cudacznie ubrany w maskę i w kożuch i stwierdzał, że są okulawieni i ciężko chorzy.Swaszka przynosiła lekarstwo w postaci flaszki wódki i kołacz „lądował” na stole, a tańce i zabawa trwały dalej. Na weselu specjalną funkcję pełnił taniec pani młodej po oczepinach. Była to tak zwana spuścizna, czyli pożegnanie stanu panieńskiego. Panna młoda, po zebraniu pieniędzy na czepiec, wyjmowała „ryńskiego”, „zakładała do basów” i śpiewała: 

Zagroj mi skrzypeczku niech se potańcuje,
(niech swoim drużeczkom spuścizne daruje)

Drużki odśpiewują: 

Dziękujemy młody, że przetańcowała,
(że nom spuścizne panieńskom oddała)

Pani młoda z każdą drużką tańczyła po kilka taktów walczyka. Ani na zabawie weselnej, ani na potańcówce, organizowanej z innej okazji, kolejność repertuaru tanecznego nie była zwyczajowo ustalona. Po chodzonym samych mężczyzn lub parami, tancerz, przodujący na zabawie, a bardzo często coraz to inny tancerz dyktował przyśpiewką następny taniec.